Czy tylko ja miałem wrażenie, że za dużo grzybów w barszcz?
Wolter próbuje utopić Gersona i Lotte, za chwilę walka na rozpędzonym pociągu, na końcu wagon że złota. To wszystko było momentami tak absurdalne, że miałem wrażenie, że oglądałam film o przygodach Tintina. Kontrastowało to z mocnym odcinkiem poprzednim gdzie Gretą przyczyniła się do śmierci szefa i jego córeczki. Tam był dramat ludzki i jakieś napięcie, a w ostatnim odcinku dostaliśmy komiks.
Miał ktoś z was podobne odczucia?