Wiele osób po obejrzeniu "Wieku niewinności" złorzeczy na panujący w tamtych czasach konwenans i hipokryzję. W istocie, oglądając ten film można ulec złudzeniu, że panujący wówczas ustrój społeczny zniszczył życie hrabiny Oleńskiej i zakochanego w niej Archera. Gdyby panowały „inne czasy” to Oleńska bez problemu uzyskałaby rozwód, a Newland Archer mógłby bez większych problemów zerwać zaręczyny i poślubić Oleńską. Na przeszkodzie ku ich szczęściu stały jednak uwarunkowania tamtych czasów. Takie postrzeganie tej historii trąci wielką naiwnością.
W rzeczywistości bowiem to właśnie konwenans uratował Archera przed wpadnięciem w otchłań. Newland w swoich uczuciach był niestały – na początku szaleńczo kochał się w niewinnej May Welland. Jego uczucie do hrabiny Oleńskiej zdradzało wszelkie objawy zauroczenia kobietą, która jest piękna i oryginalna zarazem. Główny bohater był zmęczony hipokryzją czasów w jakich żył, udawaną słodkością, wymuszoną uprzejmością, utrzymywaniem pozorów za wszelką cenę. Hrabina Oleńska była dla niego jak haust świeżego powietrza i to właśnie stało się przyczyną jego zafascynowania. Jeśli zaś człowiek tak łatwo ulega fascynacjom to może być raczej pewien, że w swoim życiu nie poprzestanie tylko na jednej. O tym jak tragiczny może być finał tego typu relacji najlepiej pokazał Tołstoj w „Annie Kareninie”.
Konwenans pozwolił więc najpierw na to aby uczucie Archera i Oleńskiej nie wymknęło się poza nieodwracalne granice a następnie stanął na przeszkodzie rozbiciu małżeństwa Archera, które ostatecznie przyniosło mu wiele ojcowskiego i małżeńskiego szczęścia. Czy Newland Archer uzyskałby więcej gdyby otwarcie zbuntował się przeciwko porządkowi swoich czasów? Wskazówką mogą być tutaj nasze czasy, w których ludzie nieustannie gonią za swoimi kolejnymi namiętnościami i bezowocnie marzą o tym, aby fascynacja drugą osobą trwała wiecznie.
Nasze społeczeństwo jest nieporównanie mniej spętane obyczajowymi konwenansami. Subtelność czy sztuka konwersacji towarzyszące wiekowi niewinności w naszych czasach są w żałosnej wprost kondycji. Z kolei hipokryzja, plotki, intrygi i niewierność mają się zdecydowanie lepiej niż w tamtych „zakłamanych” czasach.
Wiesz... jak miałam te kilkanaście lat, jak oglądałam Wiek Niewinności, to faktycznie oburzałam się i złorzeczyłam. Również i na książkę się zżymałam. Teraz, po latach, przy moim obecnym doświadczeniu zupełnie innym okiem patrzę na ten film i skłaniam się o wiele bardziej ku Twojemu punktowi widzenia, chociaż wcale to nie jest dla mnie takie przyjemne... Świadomość boli :)
"W rzeczywistości bowiem to właśnie konwenans uratował Archera przed wpadnięciem w otchłań. " - coś w tym jest. Te konwenanse, pozwoliły mu trzymać pion, mimo wielkiej niedojrzałości i labilności emocjonalno-uczuciowej. Dla niego nie było problemu w budowaniu "szczęścia" na krzywdzie innych... Jego żona rozumiała, jak bardzo jest to naganne moralnie.
Jej chyba nie o naganność moralną chodziło a o własne szczęście, o które potrafiła zawalczyć zgodnie z regułami panującymi w jej czasach.
Czy szczęście na krzywdzie innej osoby jest szczęściem? - TAK TAK PO TRZYKROĆ TAK, ale dla osób bez sumienia i wyobraźni. Szkoda, że tego nie rozumiesz.
Ale w takim wypadku, czy szczęście May budowane na krzywdzie Archera, który, posłuszny konwenansom, poślubia ją mimo że kocha i pragnie innej, nie jest również moralnie naganne? Dlaczego to jej racje maja być lepsze niż jego? Bo to "ona pierwsza go zobaczyła", a nie Ellen? Czy mamy stosować wobec ludzi "prawo pierwokupu"? Czy jesteśmy towarami? Owszem, kandydaci i kandydatki na małżonków byli wówczas traktowani niczym towary wystawiane na sprzedaż. A gdzie miejsce na uczucia? Czy szczęście oparte na hipokryzji ("nieważne, co czujesz, ważne że cię formalnie posiadłam, oraz że osiągnęłam szacowny status kobiety zamężnej") jest tak warte zachwytu i zachodu?
Sorry, ale dla mnie to jest tak oczywiste, że nawet nie chciało mi się czytać co tu nabazgrałaś... jest pewna ślepota moralna, z którą nie chce mi się polemizować (bo to jednocześnie walka z wiatrakami i rzucanie pereł przed wieprze). Musisz znaleźć bardziej cierpliwego rozmówcę, który potrafi 100 razy tłumaczyć, że 2+2 to 4.
ale nie rozumiem koncowki, dlaczego na starosc odszedl i nie chcial zobaczyc Ellen ?
Myślę, że po tylu latach Ellen przestała być dla niego osobą, a stała się wyobrażeniem, ideałem kobiety, którą kiedyś kochał. Idąc tą drogą można dojść do wniosku, że nie chciał konfrontować swojego wyobrażenia z rzeczywistością - czy to z tchórzostwa, czy z poczucia, że to i tak już przeszłość...
zareczyny mozna zerwac a mauzenstwa juz nie . Tak wiec powinien zewrwac zareczyny juz na poczatku bo ona zaslugiwala na wiecej niz mogl jej dac . Była mloda ładna i nie miala wczesniej meza ani tez dzieci
"Wiele osób po obejrzeniu "Wieku niewinności" złorzeczy na panujący w tamtych czasach konwenans i hipokryzję"
w tamtych czasach? tchórzostwo i wygodnictwo nadal się panoszą, bo o to tu idzie, nie o konwenanse :)
oboje byli tchórzami, nie wiem co gorsze, utrata miłości życia czy świadomość, że jest się tchórzem?
" które ostatecznie przyniosło mu wiele ojcowskiego i małżeńskiego szczęścia."
jemu... a rodzinie? a dzieciom? a żonie? wszyscy żyli ze świadomością, że on kocha inną, on sam, jego dzieci zona i połowa miasta :(
jest w filmie taki fragment, kiedy on rozmyśla nad swoim losem i kiedy marzy o tym, żeby jego zona umarła, bo to byłoby szansą dla jego wielkiej miłości...
o takim szczęściu małżeńskim marzymy? żeby partner w naszej śmierci upatrywał szansy na swoje szczęście?
ile takich małżeństw żyje wokół nas w dzisiejszych czasach
bo kredyt, bo dzieci, bo strach przed potepieniem
:(
rozejrzyjcie się
wcale tak wiele się od tamtych czasów nie zmieniło
bo tchórzostwo jako ułomność człowieka przekazywane jest z pokolenia na pokolenie
No, niestety TAK jest w dalszym ciągu, że ludzie żyją pozorami, że udają szczęśliwe związku, bo mają zobowiązania, więc trudno się dziwić, że kiedyś tak bywało na porządku dziennym, bo konwenanse niewolily ludzi.
"hipokryzja, plotki, intrygi i niewierność mają się zdecydowanie lepiej " haha nie sądzę. raczej mają się tak samo:P
Właśnie przeczytałam książkę i (wcześniej widziałam film) i totalnie nie zgadzam się z Twoja opinia. Prawdziwa miłość czuł do Olenskiej i nie była to zwykła przelotna fascynacja. To właśnie miało miejsce z May! Zauroczył się jej pięknym wyglądem i anielskim usposobieniem tylko, że szybko zorientował się ze jest jałowa jak czasy w których przyszło mu żyć. Konwenans nie pozwolił mu jednak przerwać (bardzo krotkiego nawet jak na tamte czasy) narzeczeństwa. Wziął ślub już wiedząc, że to nie "to" i w konsekwencji spędził życie z nudną kobietą, z którą nie potrafił (do samego końca) rozmawiać
-"wielkie udawanie, rodzaj niewinnej, rodzinnej hipokryzji".
Na koniec książki bylo takie podsumowanie jego życia i wynikało z niego, że wcale nie byl szczesliwy. Owszem spełniał się w rodzinie i kochał May (a po śmierci szczerze jej żałował) ale była w jego życiu pustka której nie potrafił wypełnić. "A jednak coś mu umknęło i zdawał sobie z tego sprawę: sól życia". NUDA. Żona zabiła jego pasje (przestał podrozwac i interesować się sztuką) i prawdziwą radość życia.
Na podsumowanie cytat: "Teraz, kiedy rozpamiętywał swoją przeszłość, widział, w jak głęboką koleinę wpadł. W spełnianiu obowiązku najgorsze jest to, że człowiek najwyraźniej staje się niezdatny do czegokolwiek innego."
Nie sądzę, więc że konwenanse go uratowały, w tym wypadku było przeciwnie. Wydaje mi się, że w tej całej historii jest swego rodzaju pochwała konwenansu i starych tradycji jako ostoi bezpieczeństwa i szlachetnych wartości jak wierność, oddanie, odpowiedzialność za dokonane wybory, ale zdecydowanie jednak bardziej go piętnuje wskazując na to, że ogranicza wolność i czyni ludzi bezmyślnymi skrępowanymi, marionetkami, czego uosobieniem była May.